Już po kilku godzinach na moim koncie znajdowała się pokaźna sumka pieniędzy. Akuratnie. Jest w końcu 20, a ja MUSZĘ iść do klubu. Zabrałem telefon i kluczyki od mojego Audi R8 i ruszyłem w stronę Ministry of Sound, najbardziej znanego miejsca do imprezowania w Londynie. Już po kilku minutach stałem przed olbrzymim ochroniarzem, który bez problemu wpuścił mnie do środka. Po co on tu stoi jak nawet nie sprawdza czy jestem pełnoletni? Haha. W pomieszczeniu unosił się zapach alkoholu. To kocham. Od razu ruszyłem w stronę baru. Poprosiłem o jakiegoś mocnego drinka. Usiadłem na stołku i zacząłem rozglądać się po parkiecie w poszukiwaniu jakiejś 'zdobyczy'. O tam. Wysoka, szczupła, długowłosa brunetka z kręconymi włosami. Zacząłem zmierzać w jej stronę, ale gdzieś mi zniknęła. Trudno, szukam dalej. Powróciłem do baru i zacząłem pic trunek. Na początku podrażnił moje gardło, ale potem już nic nie czułem. I znów mój wzrok szukał po parkiecie jakiejś ładnej kobietki.
- Co tutaj sam robi taki ładny chłopaczek? - usłyszałem głos za sobą.
Moim oczom ukazała się ta sama dziewczyna co wtedy ją wypatrzyłem w tłumie.
- Upija się i szuka kogoś do zabawy. - mruknąłem.
- Danielle. - powiedziała podając mi rękę.
- Harry. - uśmiechnąłem się. - a co robi tutaj taka słodka dziewczynka?
- To samo co ty. - zaśmiała się.
Zamówiłem dla nas drinki. Zaczęła opowiadać o sobie. Kurde, porządna dziewczyna z niej. To ja jestem jakiś... em nawet nie wiem jak to nazwać. Po może 7 drinkach zaczęliśmy gadać już głupoty. Było śmiesznie, nie powiem. Poszliśmy tańczyć. I potem jakoś tak wyszło, że znaleźliśmy się u mnie, w łóżku.
*
Poszukiwanie idealnego prezentu dla Saffy zajęło nam godzinę. Potem już tylko jakoś to ładnie zapakować i gotowe. Poszliśmy do domu Malik'a. Dzisiaj już wyjeżdża do Bradford. Chłopak zapakował potrzebne rzeczy, uścisnęliśmy się na pożegnanie, a potem wsiadł do samochodu i odjechał. No tak. 3 tygodnie bez niego to dużo. Nigdy na tak długo nie wyjeżdżał. Wracając do domu spotkałem Liam'a, dawny przyjaciel, teraz kolega. Opowiadał co u niego. Dziewczyna z nim zerwała. Pamiętam ją. Wysoka, brunetka z kręconymi włosami. Danielle. Tak. Świetna dziewczyna. Teraz jest w Londynie. Zaprosiłem go do siebie, ale niestety nie mógł wejść, bo coś działo się w domu. Trudno. Doczłapałem się do domu. Rzuciłem klucze na szafkę i poszedłem do kuchni zrobić sobie coś do jedzenia. Nie mieszkam już z mamą i siostrami. Trzeba się usamodzielnić. Włączyłem laptopa i jedząc tosty szukałem pracy. Nadal. To chyba potrwa wieczność. Może lepiej przeprowadzić się do Londynu i tam coś się znajdzie? Nie no. Coś się na pewno znajdzie.
*
Tak jak myślałem. Rano jej nie było. Ale na szafce nocnej znajdowała się karteczka z cyframi. No tak. Numer telefonu. Czuję, że to nie była zabawa tylko na jedną noc. Ubrałem pierwsze lepsze bokserki i zszedłem na dół. 10 połączeń nie odebranych od matki. Czego ona chce? Jak zwykle wysłałem do niej sms'a. Po chwili dostałem odpowiedź: Skarbie pakuj się. Wyjeżdżasz do kuzyna do Doncaster. Będę za pół godziny. Taki wyjazd dobrze ci zrobi. Co ? Że niby gdzie ja jadę? Co to kurde jest? Nigdzie nie jadę. A zwłaszcza do jakiegoś tam kuzyna. Co to, to nie ! Jakby mnie mieli siłą wynieść to nigdzie nie jadę ! Nie zdążyłem usiąść gdy usłyszałem pukanie do drzwi.
- Miałaś być za pół godziny! - wrzasnąłem.
- Lot się przesunął. Czemu nie jesteś spakowany? - powiedziała moja rodzicielka idąc na górę.
- Bo ja nigdzie nie jadę!
- Kochanie, jedziesz. To na prawdę dobrze ci zrobi. O mój boże ! Co tu się stało!? - krzyknęła pokazując na moje łóżko.
Przewróciłem oczami i stanąłem przed szafą.
- Albo się pakujesz, albo jedziesz na lotnisko w takim stanie w jakim teraz jesteś. - powiedziała stanowczo.
Nie mam szans. Zacząłem niedbale wkładać do walizki jakieś pierwsze lepsze ubrania.
- Gotowy. - krzyknąłem z udawanym uśmiechem.
- Myślę że to wystarczy ci na te 4 tygodnie. - zaśmiała się, a ja po prostu gotowy byłem skoczyć z okna.
____________
Jeeeest :D Nie wiedzą o swoim istnieniu, a jednak wiele ich łączy :D Lubię takie plątaniny :D
+ Nie ma 3 komentarzy = nie ma rozdziału.